Wszystko. Serio.

Kilka lat temu życie mi się nieco skomplikowało. Jednak zamiast wstawać każdego ranka w opłakanym nastroju i ogłaszać całemu światu (czyli mediom społecznościowym) jak to mnie los niesprawiedliwie potraktował, to ja z momentem życiowego krachu postanowiłam urzeczywistnić plan przyszłościowego sukcesu. Potrzebowałam do tego taczki, farby i dużo dobrej energii.
No i kilku innych rzeczy też.
Nawet przez jedną malutką sekundę nie pomyślałam, że cokolwiek może mi się nie udać. Bo wiecie, gdybym tylko dopuściła do głowy te wredne myśli, które wmawiałyby mi to, że nadaję się tylko do tarcia chrzanu, pewnie po drodze do sukcesu złamałabym kręgosłup w trzech miejscach. A może i w czterech. Wtedy to ta kariera na tarce byłaby dość realna.

To tyle o moim planie. Teraz będzie o tych, którzy swoim wszystko-wiedzącym ,,to nie ma szans powodzenia, to się nie uda, nie dasz sobie rady,,  działają bardzo kurwicogennie na układ nerwowy drugiego człowieka. I tak skutecznie odwodzą go od zrealizowanie zamierzonych celów lub zniechęcają do działań, że człowiek najbardziej na świecie marzy o tym, żeby ich (tych zniechęcaczy) „zniknęło” z powierzchni ziemi. Dla dobra ogółu.

Mnie tacy ludzie otaczali i osaczali. Jedni zostali zresocjalizowani, u innych niestety reforma odmóżdżenia zawiodła. Ci pierwsi dalej się gdzieś tam kręcą, tych drugich pozbyłam się z otoczenia.
Bo nie z życia, to zbyt karalne jest.
Skończyło się jednak udzielanie dobrych rad. Albo nie, nie rad…porównałabym to raczej do trzymania za pazuchą czarnego kota i wypuszczania go przy każdej możliwej okazji.
Co by nieszczęściu dopomóc.

Smutne jest to, że takie istoty chodzą po świecie i zarażają innych swoim negatywnym myśleniem. Na takie sianie fermentu, to bym szczepionkę podała.

Niektórzy ludzie doskonale potrafią dać sobie radę i obronić się przed takimi atakami sami. Jednak są też tacy, z pięknymi marzeniami, cudowną wizją świata i słabym poczuciem własnej wartości, którzy po pewnym czasie dochodzą do wniosku, że te wspaniałe plany, to im się tak naprawdę tylko przyśniły, a ich życie polega na umartwianiu się. Tylko ktoś musiał im to uświadomić, bo biedni, żyli tyle czasu w błędzie i w przekonaniu o własnej wartości. I jak już zostaną poinformowani o tym, jak „jest” naprawdę to tylko jedzą, śpią, chodzą do kibla i do pracy, uprawiają seks…albo odwalają pańszczyznę. Czasem spotkają się ze znajomymi. Na twarz natomiast przywdziewają maski, w zależności od pogody, nastroju czy też tych ludzi, którym będzie trzeba pokazać swoje „radosne” oblicze.

Gdybym przyjęła do świadomości każde „daj spokój”, „to nie dla ciebie” czy też „ty się do tego nie nadajesz” to popadłabym w ciężkie otępienie umysłowe i spała w trumnie. Taka profilaktyka. Możliwe, że zastanawiałabym się też nad tym w ośmiogodzinnym systemie pracy, z co miesięczną wypłatą na koncie, bez możliwości decydowania o samodzielnym płaceniu składek ZUS. Dlatego właśnie na każde „daj spokój” i inne tego typu rady, unoszę tylko brew, wykrzywiam usta w drwiącym uśmiechu i mówię do delikwenta, żeby mi potrzymał piwo i patrzył jak spełnia się własne marzenia. Uwielbiam ludzi, którzy postępują tak samo. Którzy mają w czeluściach tyłka wszystkich nieżyczliwych. Którzy robią sobie dobrze, mając w szczerym poważaniu to, że inni na nich patrzą i im zazdroszczą tej życiowej zaradności.

Każdy z Was jest kimś. Bylebyście tylko nie dali sobie wmówić tego, że do niczego się nie nadajecie. Albo, żeby nie wmówili Wam tego życzliwi przyjaciele.