Obiecuję sobie od zeszłego roku, albo i jeszcze poprzedniego, że będę tutaj prowadziła regularnie bloga. No przynajmniej raz w tygodniu pojawi się wpis, a ja tym samym dam upust swojej kreatywności. Przecież tyle rzeczy jest do opisania, tylu ludzi do obgadania, a i pomarudzić i ponarzekać też można. Żal nie skorzystać.
Niestety jakoś nie mogę się zebrać i być skuteczna w tym moim blogowaniu. Oczywiście, że znam przyczynę. A raczej przyczyny. To między innymi: pycha, chciwość, nieumiarkowanie w jedzeniu i w piciu…a nie, sorry, to nie ta bajka. Miałam na myśli przewlekłe lenistwo i Netflixa. To są główne powody, dla których nie mogłam się zebrać, żeby coś tutaj napisać. Postanowiłam jednak, że przynajmniej postaram się być bardziej regularna w tym moim pisaniu. Prawie jak okres, ale nie ten przy zaliczeniu wpadki.
Jakoś pogodzę to z Netflixem. I z lenistwem.
No to zaczynam blogować, bo to co wcześniej napisałam, to taki „letki” wstęp do mojego wymądrzania się był.
Sytuacja miała miejsce kilka lat temu.
-Możesz mi powiedzieć, czemu z pracy domowej z matmy masz pałę? – takie pytanie zadałam mojemu synowi.
-Bo ją zrobiłem w myślach – odpowiedział z typowym dla siebie luzem, a mnie spadły wszystkie zasłonki z okien.
No co miałam zrobić? No nic. Tak pomyślał i tak zrobił. Inna sprawa to to, że urzekła mnie jego kreatywność.
Staram się nie oceniać, bo wiecie…każdy jest inny i inaczej patrzy na otaczający nas świat, ALE jak zobaczyłam pewnego razu jakie moja znajoma zamieściła życzenia urodzinowe dla swojej córki, to mi się sama nie wiem co z mózgiem zrobiło. Nie było to dobre uczucie.
Napisała „MIMO, że nas zawodzisz, nie możesz spełnić wszystkich naszych oczekiwań, mimo że Cię krytykujemy(…) to Cię kochamy”.
Było tam również wiele słów o miłości. I jestem pewna, że były one jak najbardziej szczere, ale te kilka zdań mnie zwyczajnie zabiło.
Dziecko NIGDY nie zawodzi.
Wsadź sobie w tyłek SWOJE oczekiwania względem swojego dziecka. Jeśli chcesz czegokolwiek od kogokolwiek wymagać, to stań przed lustrem i tam złóż listę skarg i zażaleń. To samo tyczy się krytykowania. Dziecko krytykowane będzie krytykować, potem przeobrazi się we wkurwiającego nastolatka, następnie zgorzkniałego dorosłego, a swój żywot dokończy jako zgryźliwy starzec pierdzący złośliwie w poduszki.
Wiecznie niezadowolony rodzic musi mieć linijkowe dziecko. W życiowym testamencie zapisuje mu instrukcję postępowania i wpieprza w wyrzeźbioną przez siebie ramkę.
Potem nie będzie się podobać gdzie to dziecko pójdzie do szkoły, jaką podejmie pracę, z kim się będzie pieprzyć, w co będzie ubierać swoje dzieci, czy też jaki sedes zamontuje w nowym domu.
„Bo ja na Twoim miejscu zrobiłabym inaczej”.
Nie, to nie jest kosmos. Ludzie tak funkcjonują. Żyją życiem innych. Uważają że mają do tego prawo. Nazywają to „troską”.
Były takie czasy, kiedy to miałam oczekiwania względem syna…tylko, że ja potrafiłam stanąć przed tym lustrem, powiedzieć co mi się w sobie nie podoba, przeprosić za moje złe zachowania i starać się być lepszą.
Ten proces dalej trwa. Ja cały czas się uczę.
Na ten przykład…jesteśmy we Wrocławiu. Idziemy na wycieczkę. Młody skacze po słupkach. Mówię mu, żeby tego nie robił, bo dopiero co padało i o wypadek łatwo. Posłuchał mnie i przestał skakać.
Żartowałam.
Skakał dalej i się wypierdolił do tego stopnia, że trza było go ratować plastrami z Minionkami. Do końca wycieczki był tak wkurwiający, że byłam gotowa stanąć przed plutonem opieki społecznej, żeby mieć spokój. Mój syn natomiast wcale nie widział winy u siebie…ledwo to wytrzymywałam. Zagryzałam wszystko co tylko mogłam, udawałam głuchą, miałam chęć go oddać cyganom.
Niestety żadnych nie spotkaliśmy po drodze.
W końcu doprowadził mnie do takiego stanu, że krzyknęłam na niego. Wykrzyczałam w zasadzie swoją złość. I się strzepnęłam.
Zachciało mi się płakać, przytuliłam go i przeprosiłam. Powiedziałam, że się źle zachowałam. Zrozumiał. On też przeprosił.
Jeszcze na deser zasłyszane w szkole.
Matka odbiera z placówki syna, lat coś koło siedmiu. Chłopiec z niekłamaną radością w głosie mówi do niej:
-Wypożyczyłem książkę z biblioteki – miód na moje serce.
– PO CO? MASZ JUŻ W DOMU TRZY!!!
Aż ja się jej wystraszyłam tego jej głosu. A on tylko chciał pochwalić się mamie czymś dobrym. Zapewne gdy teraz będzie miał w obowiązku wypożyczyć jakąś książkę, to ze strachu tego nie zrobi.
I matka znowu go opierdoli.
I wtedy ten chłopiec może dostać „pojebania” w swojej siedmioletniej główce.
Innym znowu razem czekam na parkingu. Mama przyjechała po córkę. Nastolatkową ciut. Boże…gdybyście tylko ją zobaczyli.
Chudzinka, zahukana, wylękniona, zgarbiona. Ofiara.
Poszła z matką do samochodu. Okazało się, że czegoś zapomniała. Matka na nią nakrzyczała. Dziewczyna w pozycji szyi w uszach wróciła się do szkoły. Jej przechodzenie przez pasy trwało dobre 3 minuty. Tak się bała. Gdy w końcu wróciła, niosła w rękach jakieś kartony. Rodzicielka do niej doszła, ciut strzepnięta, bo chyba zdała sobie sprawę z tego, że to całkiem NORMALNE jest, że czasem się o czymś zapomina. Coś powiedziała do córki i pyta:
-A co to jest? – stały tak blisko mnie, że słyszałam.
-Wodospad – odpowiada córka.
-Wodospad? Ty widziałaś kiedyś wodospad w mieście? – w głosie mamy słychać drwinę.
W tym momencie nasze oczy się spotykają – moje i matki, która w życiu wodospadu w mieście nie widziała, bo urodziła się od razu dorosła. Nie zrobiłam nic, nie powiedziałam nic, ale ona wiedziała…wiedziała, że ja takie wodospady widziałam.
Dajcie dzieciom być dziećmi.
To jak Ty piszesz to złoto. Ale to CO Ty tu piszesz to złote złoto. Nieskromne.
Brawo!!!!!