Czas czytania: 7,4min
Jestem szczęśliwym człowiekiem. Chociaż PODOBNO kobieta to nie człowiek. PODOBNO przeprowadzono kiedyś eksperyment. Drogą szła para płci obojga i wtenczas ktoś za ich plecami ryja drze w te słowa:
-Ej człowieku! Stój!
Odwrócił się tylko mężczyzna.
Niby zabawne, ale po czasie uświadamiam sobie, że jednak nie.
Potrafilibyście udzielić konkretnej i przede wszystkim pewnej siebie odpowiedzi na pytanie o to, czy jesteście szczęśliwi? Zastanówcie się. Nie musicie odpowiadać w komentarzu, wystarczy, że zrobicie to w myślach. Oczywiście jeśli uznacie, że chcielibyście podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami na temat Waszego (nie)szczęścia w odpowiedzi do tego wpisu, zapraszam.
Ja już jestem szczęśliwa. Nie chodzi jednak o to, że kiedyś nie byłam. Raczej nie było to stuprocentowe trwanie w radości, bo co jakiś czas pojawiały się pewne zakłócenia. I właśnie na nich chciałabym się skupić, bo może okaże się, że identyczne „błędy w systemie” są obecne w Waszym życiu. I jedyne co musicie zrobić, to je wyeliminować. Zresetować dekoder. Zepchnąc kogoś ze schodów. Czy coś.
A teraz odpowiedzcie sobie na kolejne pytanie: Ile razy można usłyszeć nieśmiertelne i pasujące do każdej okazji, a czasem i nawet pojawiające się bez okazji:
„Bo ja na twoim miejscu…”
Można to usłyszeć w trakcie jednej rozmowy jakieś dziesięć razy. A nawet i jedenaście.
Odpowiedź jest moim zdaniem prosta.
Nie jesteś na moim miejscu i tylko marnujesz swoją energię na to, co byś zrobił jako ja. Jesteś sobą, bo takie masz w tym życiu zadanie. Wywiąż się więc z niego jak najlepiej. Bo wiesz, skupiając się na mnie, możesz przeoczyć coś u siebie. A jeśli ten argument Cię nie przekona, to może trafi do Ciebie inny. Taki o doświadczeniach. Życiowych. Każdy je ma. Dla przykładu rzucę… przykładem. Mogę się oczywiście mylić, ale wydaje mi się, że ktoś, kto w dzieciństwie miał zaspokojone wszystkie swoje potrzeby (materialne, emocjonalne, żywieniowe i inne o których nie wspomniałam), będzie miał odmienne spojrzenie na świat niż człowiek, który nie miał przyjaciół i borykał się z traumami wynikającymi z posiadania w rodzinie alkoholika. A zapach mandarynki docierał do niego tylko raz w roku, na święta Bożego Narodzenia. No po prostu chodzi o to, że NIKT nie ma prawa mówić drugiemu człowiekowi, jak powinien postąpić w danej sytuacji, bo nie ma jego wrażliwości. Niby proste, a jednak trudne.
Oczywiście, że są wyjątki od tej reguły. Wyjątki są zawsze.
„Po co Ci ten tatuaż? Mnie się on nie podoba”.
Osobiście uslyszałam to zdanie ze sto razy. I rozumiem, że moje tatuaże mogą się komuś nie podobać, dokładnie tak samo, jak mnie mają prawo się podobać. I wcale nie muszę się nikomu tłumaczyć, żeby przekonywać tego kogoś czemu tak jest. A już na pewno nie muszę pytać się nikogo o pozwolenie na zrobienie ich. Jest to prywatna sprawa moja i mojego na starość pomarszczonego i pokrytego tatuażami ciała.
Uważam też, że tusz nie przedostanie się podstępem do mojego mózgu i nie zasieje tam zamętu. Posiadanie tatuażu nie czyni mnie gorszym od kogoś, kto ich nie ma. Mając je, nie wpisuje się też z automatu na listę najbardziej poszukiwanych przestępców świata.
„Zmuszę Cie do tego, żebyś się zmienił…”
Zmusisz i co? Będziesz szczęśliwszym człowiekiem, że wsadzisz mnie w ramkę? Naprawdę będzie dobrze ci z tym, że nasze wspólne życie z pozoru będzie piękne, ale we mnie będzie narastała coraz większa frustracja? A jak w końcu wypadnę z tej Twojej ramki? To co wtedy? Wrócisz do punktu wyjścia, czyli ponownego zmuszania mnie do tego, żebym się zmienił?
Ktoś „musi” chcieć doświadczyć czegoś sam. Zupełnie jak malutkie dziecko. Ja sam. Ja sama.
Czasem okazuje się też, że te przeciwieństwa to nie tak do końca się przyciągają. I jeśli jedna osoba lubi meksykańskie seriale, a druga na samą myśl o nich dostaję wysypki i nie ma chęci się drapać, to logicznym będzie, że wyłaczy telewizor. Ale są tacy, którzy tego nie zrozumieją. I będę zmuszać do oglądania wspólnych seansów.
Już sam fakt posiadania innych zdań świadczy o tym, że do porozumienia droga będzie daleka. Mówi się, że złoty środek można znaleźć. Ale wtedy ktoś i tak może być niezadowolony, bo będzie zmuszony z czegoś zrezygnować, albo będzie musiał zrobić coś wbrew sobie. I jeśli nie od razu, to kiedyś balon wypełniony frustracją pierdolnie i ktoś się na pewno tego huku wystraszy.
„Poświęcę się dla Ciebie…”
Podam przykład. Z koncertu wzięty. Pewien człowiek chciał pójść na koncert rockowy. Zabrał tam swoją marudzącą partnerkę, mając świadomość, jak to może się skończyć. Też zachodzę w głowę, po co to zrobił. Mógł iść sam. A może jednak nie mógł?
Najliczniejszą grupą na tej imprezie byli spoceni faceci po 50stce. Juz na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że wyrwali się z chałup, żeby tylko wyskakać frustrację. Byli sami. Święty spokój mieli. Mozna było patrzeć na nich z zazdrością. Wcześniej wspomniana marudna partnera, która przyszła na ten koncert z wielkiej łaski, co rusz zadawała jedno i to samo pytanie: Kiedy koniec. I tak sto razy. Cierpliwy do tej pory partner oświadczył jej w pewnym momencie wkurwionym głosem, że nigdy. Że ten koncert będzie trwał do końca świata i o jeden dzień dlużej. Kobieta jebnęła fochem o bardzo dalekim zasięgu i zarzuciła torbę na ramię. Nie wyszła jednak. Czekała, aż przypadkiem ktoś granatu nie znajdzie w koncertowym ubraniu, żeby rozpierdolić całe to towarzystwo. Ależ by się wtedy cieszyła.
Przykład kolejny podam, z meczu piłkarskiego wzięty.
Pewna kobieta została zabrana na mecz piłki nożnej i te 45 x 2 plus doliczony czas gry, spędziła siedząc z nadąsaną miną. Niemniej zdawała sobie sprawę z tego, że pojawiła się na tym meczu w ramach wielkiego poświęcenia. Wypięła więc w pewnym momencie dumnie swoją bujną pierś do przodu, robiąc miejsce do przypięcia Orderu Męczennicy. Jej mina mówiła: Zobaczcie! Jestem tutaj! Przyszłam, chociaż wcale nie chciałam, ale przyszłam, bo kiedyś on też będzie musiał ze mną gdzieś iść, a ja muszę mieć jakąś kartę przetargową. Więc oto jestem! Tak się poświęciłam! Składajcie mi pokłony! Stawiajcie pomniki! Piszcie do Watykanu, żeby mnie kanonizowali!
OCZYWIŚCIE, że trzeba ze sobą rozmawiać, bo bardzo często podczas rozmowy może się okazać, że ta sama zupa, co to jeszcze niedawno stawała w gardle, nagle okaże się nie tylko znośna, ale naprawdę smaczna. Tylko trzeba tego chcieć. Tak naprawdę. Trzeba chcieć zrozumieć drugiego człowieka i jego potrzeby.
„Nie wyobrażam sobie, żebyś…”
Wyobraźnia jest tym, co moim zdaniem jednocześnie ogranicza ludzi, ale również pozwala im rozwinąć skrzydła. Wydaje mi się, że ci, którzy albo są jej pozbawieni, albo boją się z niej korzystać, boją się też marzyć. Boją się widzieć siebie w jakiejś szalonej sytuacji, bo przecież to nie przystoi, to nie wypada albo co sobie ludzie pomyślą. Boją się też widzieć swoich bliskich w sytuacjach, które ich samych przerażają.
„Co ludzie powiedzą?”
Moje ulubione. Tutaj może paść cała seria niezniszczalnych: stój prosto, patrz na mnie, pocałuj mnie, teraz się odwróć, nie pij więcej, zachowuj się, nie rób z siebie kretyna, ile ja przez Ciebie się muszę nasłuchać od obcych, wstydu nie masz, przestań już, idziemy do domu(…)
Ludzie będą zawsze mówić, wszak po to mają języki. A że będą wyrażać się na Twój temat w bardzo mało pochlebny sposób, no cóż, najwyraźniej ich życie jest tak smętne i nudne, że wolą rozmawiać o kimś ciekawszym niż oni sami. Dziś będą mówić jedni, jutro drudzy, a w kolejnym tygodniu następni. Będą ojcowie, matki, żony, dzieci, mężowie i kochanki, którzy za punkt honoru obiorą sobie zmienienie Ciebie.
Dla siebie. Dla własnej radości i pokazywania całemu światu swojego „szczęścia”.
C’est la vie
Dziwny jest ten świat, tyle (nie)szczęścia na nim.
Zgadzam się z Tobą w 100%.
Ja już sobie na pytanie o byciu szczęśliwą odpowiedziałam. I zresetowałam dekoder.
Tatuaż zrobiłam … czekam aż ktoś się doczepi (mama) ale … to mój przepis na szczęście !
Dobrze Cię czytać :) Reset jest ważny. Pozdrawiam zatem serdecznie mamę :D