Bilans zysków. Strat brak.

Urodziłam się trzydziestego czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku jako trzecie dziecko moich rodziców. To była sobota, a świat zyskał osobę, która swoją fantazją i pomysłowością zaskakiwała od najmłodszych lat. Owszem, wiem jak nieskromnie to brzmi, ale w związku z tym, że wyznaję zasadę, iż KAŻDY CZŁOWIEK jest wyjątkowy, ja swoją wartość znam. I doceniam.

Jeśli ktoś uważa inaczej, nie jest to mój problem ;)

Moja wybujała wyobraźnia dawała o sobie znać już od najmłodszych lat. Pewnej niedzieli wraz z rodzicami i najbliższą rodziną pojechałam do szpitala, w którym leżała moja babcia. Pomimo upływu lat, dobrze pamiętam ten dzień. Było lato. Bardzo ciepło. Jechaliśmy tam zielonym maluchem wuja. Pamiętam też szpital, w którym leżała babcia. Nie wchodziło się do niego od frontu, a takimi jakby przeciwpożarowymi schodami, które znajdowały się dookoła budynku.  Weszliśmy do sali. Jak się okazało, nie mogły tam przebywać dzieci, ale rodzice z jakiegoś powodu zabrali mnie ze sobą. Do pomieszczenia wszedł również lekarz.

Spojrzał na mnie i powiedział:

– Dzieci nie mogą przebywać w szpitalu.

– Ale ja nie jestem dzieckiem. Mam osiemnaście lat – tak mu odpowiedziałam, chociaż miałam trzy, może cztery lata.

Z jakiegoś powodu mi nie uwierzył.

– Naprawdę? Jeśli masz osiemnaście lat, powinnaś umieć już czytać. Jak przeczytasz to, co jest tutaj napisane, będziesz mogła zostać – wskazał na tabliczkę, przytwierdzoną do łóżka babci.

Pamiętam, że moja mam zaczęła się wtedy śmiać. Ona wiedziała co się za chwilę wydarzy. Ona wiedziała, że ja umiem czytać i to tak płynnie, że zawstydziłabym swoimi umiejętnościami niejednego dorosłego. Przeczytałam temu lekarzowi to, co było napisane na tabliczce.

Pamiętam jego skonsternowaną minę i spojrzenie, które rzucił mojej wcale nie zdziwionej mamie. Powiedział coś w stylu:

-Będą z nią trzy światy.

Później wielokrotnie słyszałam to określenie w stosunku do mojej osoby – zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym znaczeniu. Z perspektywy dorosłej osoby, która rozumie, że wszystko to, co ją w życiu spotkało, wydarzyło się po COŚ, mogę stwierdzić, że niczego nie żałuję. Niczego.

Mam wspaniałego syna, którego zawsze chciałam mieć. Nie odczuwam smutku z powodu posiadania tylko jednego dziecka, a nawet uważam, że posiadanie kolejnych bąbelków nie wyszłoby mi na dobre. Kiedyś podczas jakiegoś babskiego spotkania usłyszałam, że ludzie POWINNI mieć minimum dwoje dzieci. Pamiętam, że weszłam z autorką tych słów w nieznoszącą sprzeciwu dyskusję. Byłam bowiem na takim etapie, w którym wydawało mi się, że moja racja jest jedyna i każdy musi się z nią zgadzać.  Moja kontr-rozmówczyni uważała podobnie, tylko inaczej ;) Na szczęście życie pokazało mi, jak bardzo jesteśmy różni i jak bardzo potrzebujemy innych doświadczeń. Pokazało mi też,  jak bardzo niepotrzebne jest wymuszanie na drugim człowieku czegokolwiek.

Dodam jeszcze, że dalej podtrzymuję swoje zdanie z tej rozmowy, która odbyła się kilkanaście lat temu, tylko, że dziś podeszłabym do tego inaczej. Bez takiego wzburzenia. Wtedy bardzo głośno i emocjonalnie obstawałam przy swoim, tłumacząc, że to ile kto ma dzieci i czy je w ogóle ma, nie powinno nikogo interesować. I jeśli ktoś chce mieć jedno dziecko, to je ma. Zostałam nazwana egoistką, bo nie chciałam dać mojemu synowi rodzeństwa. Czułam się obrażona, bo jakim prawem ktokolwiek mógł wiedzieć, co jest dla mnie lepsze?

Dziś wiem, że wiele osób uważa się za życiowych doradców, którzy wiedzą lepiej. Bez względu na to o co ich zapytasz, oni i tak wiedzą lepiej. Takie chodzące Wikipedie. Dziś nie robi to na mnie wrażenia.

Patrząc z dystansu na siebie sprzed dziesięciu, a nawet i dwudziestu lat, czuję dumę z drogi, którą przebyłam. Czuję wdzięczność za każdą lekcję, którą dane było mi odrobić. Wyszłam za mąż, rozwiodłam się i dalej bardzo lubię i szanuję mojego pierwszego męża. Mamy syna, który jest dla nas ważny. Wychowując go, staramy się mówić jednym głosem. Okazujemy sobie szacunek, mając świadomość, że nasz nastolatek czerpie z nas wzorce. Oboje jesteśmy za niego odpowiedzialni.

Mam drugiego męża. To mój przyjaciel. To moje wsparcie i oparcie. To mój hamulec bezpieczeństwa. Uczymy się od siebie nawzajem. Każda chwila z nim to wspaniała przygoda.

Jestem wdzięczna za wszystko to, co mnie w życiu spotkało. Nawet za obcowanie z kimś, kto życzył mi źle. A wiecie dlaczego? Ponieważ to pokazało mi, że ja nie chcę być zła. Nie chcę nikomu złorzeczyć, zazdrościć czy też go wyśmiewać. Nie chcę krytykować, nie chcę krzywdzić. Chcę akceptować drugiego człowieka takim, jakim jest. Nic mi do tego w co kto wierzy, jakie wyznaje zasady, jakie ma poglądy i jakich dokonuje wyborów. Nie marnuje mojego życia na życie innych ludzi. Chcę cieszyć się z tego, co mam. Nauczyłam się, że każdy człowiek, którego spotykam na swojej drodze, jest moim lustrem. I jeśli czegoś w nim nie akceptuję, to tak samo nie akceptuje tego w sobie. I to nie tak, że nauczyłam się tego w parę dni. Potrzebowałam kilku lat, aby to zrozumieć.

Z fascynacją patrzę w przeszłość, ale jej nie rozpamiętuję. Już nie. Umiem poradzić sobie z bolesną stratą, z odrzuceniem. Nauczyłam się skakać przez kłody, które ktoś położył mi na drodze. Wiem, że marzenia spełniam sobie sama. Wiem, że przy ich realizacji bardzo pomaga pozytywne myślenie. Wiem, że pozytywnie myślenie to droga do sukcesu. Wiem również, że najłatwiejsze są najtrudniejsze decyzje.

Mam dobre życie. Bo tego chcę.