Dzisiejszy wpis zacznę od fragmentu utworu, który mówi do mnie jak żaden inny.
Kayah – Po co feat. Idan Raichel
„Wczorajszych mi nie trzeba łez
I dawnych sporów nie chcę też Nie potrzebuję więcej traum Nie rozdrapuję dawnych ran Bo po co?Dziś nie jest wczoraj przecież już
W niepamięć rzucam stary ból Na co mi zeszłoroczny śnieg? Nie wspomnę żadnych imion też Bo po co?Jedyne co prawdziwe to jest tu i teraz
Jest pięknie, nie narzekaj Po co, po co, po co, po co Doceniaj to co masz Zapomnij czego nie ma I nie martw się na zapas (…)”Swego czasu rozdrapywałam stare rany i martwiłam się śniegiem z dziewięćdziesiątego ósmego roku. I z dziewięćdziesiątego dziewiątego też. To cholernie blokowało mój rozwój, ponieważ zamiast iść do przodu, ja albo stałam w miejscu, albo wracałam do przeszłości, której zmienić i tak przecież nie mogłam. Ale to nie było istotne. Najważniejsze było to, żebym za wszelką cenę miała rację. Z pełną odpowiedzialnością stwierdzę, że dzisiejsza ja raczej nie polubiłaby tamtej mnie.
Zatraciłam swoje nieobliczalnie radosne wewnętrzne dziecko, na rzecz sztampowości. Narzekałam też na wszystko co mnie złego w życiu spotkało. A im więcej narzekałam, tym więcej nieprzyjemnych rzeczy się działo. Bo przecież słowa mają moc.
I wiecie co? Ta sztampowość też była mi potrzebna po to, żebym zrozumiała, że moje życie nie musi być schematyczne i nudne. A największym zaskoczeniem okazało się to, że sama je takim uczyniłam. No ale przecież dopiero jeśli czegoś doświadczymy, dopiero wtedy wiemy czy to się nam podoba, czy nie. Bo kto z nas uczy się na doświadczeniach innych ludzi? Celowo nie używam słowa „błędy” ponieważ nie uważam, że popełniamy w życiu błędy. Moim zdaniem doświadczamy życia z różnym skutkiem. W końcu łatwo jest z perspektywy czasu powiedzieć, że popełniło się błąd. Jednak w chwili jego „popełniania” nie uważało się, że to błąd, prawda?
Żebym jednak zdała sobie z tego wszystkiego sprawę na mojej drodze musieli pojawić się ludzie, którzy wskazali mi kierunek, w jakim mogłabym podążyć, aby było mi lepiej.
Kiedyś mój kolega, który w wyniku wypadku stracił rękę, ale mimo to miał (w sumie dalej ma) mega pozytywne podejście do życia, powiedział, że zawsze mogło być gorzej, bo mógł stracić dwie ręce. Ten człowiek to świetny przykład kogoś, kto pomimo tragedii, jaka go w życiu spotkała, zmierzył się z nią. A potem zamknął za sobą drzwi prowadzące do przeszłości i otworzył nowe, te za którymi czekała na niego przyszłość. Kiedy jeszcze miał rękę i był kawalerem, nie mógł znaleźć sobie kobiety. Dziś jest szczęśliwym mężem i ojcem.
Czy gdyby miał obie sprawne ręce, również byłby szczęśliwym tatą i partnerem? Czy może jednak to, że uległ wypadkowi było tym, co miało sprawić, że będzie spełniony? Czy czasem musi zadziać się coś, zdawałoby się złego, żeby potem działo się dobro?
Niech każdy udzieli sobie sam odpowiedzi na te pytania.
M – jeśli to czytasz, wiedz, że jesteś WIELKI! :) Udowodniłeś, że jeśli się czegoś chce, to nic*, absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to zdobyć. I cholernie mnie zainspirowałeś do stworzenia kolejnego, książkowego bohatera. Jednak najpierw muszę zająć się tymi, którzy bardzo niecierpliwie czekają w kolejce na swoje historie.
nic* – tylko MY sami blokujemy się przed spełnianiem marzeń.
Znam również ludzi, którzy kurczowo się czegoś lub kogoś trzymają, nie zdając sobie sprawy z tego, że jeśli tylko puszczą tę linę, która dość mocno, chociaż niewidzialnie, wrzyna się w ich dłonie, to wcale nie stracą równowagi. Wcale się nie przewrócą. No przecież sama byłam kimś takim, więc wiem jak to jest. Trzymałam się zasad, które mnie cholernie ograniczały i bardzo mocno spłycały mój światopogląd. Kiedy teraz o tym piszę, doceniam drogę, jaką przeszłam. Doceniam również ludzi, którzy na niej stanęli i otworzyli mi oczy. I jeśli nawet początkowo byłam do nich nastawiona bardzo negatywnie, bo jakim-kurwa-prawem ktokolwiek będzie mi mówił, jak mam żyć?, tak teraz dziękuję każdemu, kto chciał dać mi radę. Cieszę się również, że mój upór i moje EGO pochyliły z pokorą głowy i zrozumiały, że aby zrobić krok do przodu, czasem trzeba dać pół kroku w tył.
Lub jak kto woli, lepiej jeść małą łyżeczką, niż wielką chochlą. Bo przecież całym świniakiem zeżartym naraz można się udławić.
W końcu zrozumiałam, że każde potknięcie, każdy upadek, każda strata i życiowe rozczarowanie sprawiły, że znalazłam się dokładnie w tym miejscu, w którym jestem (robiąc ten wpis, właśnie siedzę na kanapie w naszym cudownym domu w Uniejowie ;) ). Odważyłam się też zostać fotografem samoukiem, któremu mało kto wieszczył sukces.
– Ale, że jak? Ty chcesz robić zdjęcia? Przecież nie umiesz!
Nie umiałam, owszem. Ale się „naumiałam” to do tego stopnia, że byli tacy co to dostosowywali terminy swoich imprez do mojego kalendarza. Praca fotografa nauczyła mnie widzenia. Bo wiecie, ludzie zazwyczaj tylko patrzą, nie zagłębiając się w to, co jest w środku drugiego człowieka. Ja natomiast poza patrzeniem nauczyłam się też widzieć. Nauczyłam się również tego, żeby słuchać ludzi. I teraz nie tylko słyszę kto co do mnie mówi, ale przede wszystkim słucham ludzi.
Rozumiecie różnicę między patrzeniem, a widzeniem? Rozumiecie różnicę między słyszeniem, a słuchaniem?
I tak krok po kroku idę przed siebie, doświadczając życia. Każdy z tych kroków sprawia, że już rozumiem to, czego nie potrafiłabym zrozumieć, będąc w tyle.
Czytam twoje książki i zawsze mnie wzruszają szczególnie lubię Wady. Ale dzisiaj chciałbym odnieść się do twojej wczorajszej wypowiedzi. Jestem na trudnym etapie życia zawodowego, nie wiem co przyniesie najbliższy czas. Zazdroszczę męskiej populacji ( w tym także mojemu mężowi) ich prostego myślenia – będzie dobrze, musi być. Chyba coś w tym jest. Ja też od niedawna staram się tak myśleć, choć to bardzo trudne.
Pozdrawiam cię serdecznie. Życzę abyś napisała jeszcze wiele ciekawych książek. Niedługo chętnie kupię tę nowowydaną. Anioły naprawdę są wśród nas.
„Będzie dobrze, musi być” – moim zdaniem bardzo „coś” w tym jest :) Ja nie zazdroszczę facetom takiego podejścia do życia. Sama je mam :) owszem, zdarzają się dni słabsze, kiedy w mojej głowie pojawiają się myśli, które mówią, że jestem do niczego i nikt nie będzie czytał moich książek, więc najlepiej będzie jeśli przestane pisać i pójdę do pracy na osiem godzin.
Mam jednak świadomość, że im dłużej będę się poddawała takiemu myśleniu, tym trudniej będzie mi wrócić na właściwe tory.
Przerabiałam to tyle razy, że wiem jak funkcjonuje ten mechanizm.
I owszem, pozytywnie myślenie nie jest łatwe, ale jak już wejdzie w krew, to naprawdę trudno się go pozbyć :)
Pamiętaj, że jesteś dla siebie najważniejsza i sama „robisz” sobie życie :)
Pozdrawiam :)